Aby przypomnieć o dawnej tradycji naszych babek, w filii Mysłowickiego Ośrodka Kultury w Dziećkowicach zorganizowano pierwsze wyszkubki, czyli darcie pierza. Wydarzenie nawiązywało do zwyczaju, kiedy poszwy własnoręcznie wypełniano pierzem z gospodarstwa. Wówczas panie, opowiadając sobie historie ludowe i przyśpiewując, oskubywały pierze.

– Panna, która wychodziła za mąż, musiała dostać w posagu pierzynę i poduszki. Ja takie dostałam i jakoś nikt wtedy nie był uczulony. Może dzisiejsze czasy są troszeczkę inne. Natomiast warto przybliżyć temat tym najmłodszym. Warto pokazać, warto powiedzieć, w jaki sposób to pierze pozostaje pozyskane, jak się podskubuje gęsi. To jest cała historia i bardzo ciekawa. Młodzież czasem mówi: „Ale jak to? A to tych gęsi nie boli?”. No dobrze, a jak idziesz do fryzjera i obcinasz włosy, to cię boli czy nie? No nie boli. Są okresy takie, kiedy można poskubać gęsi czy kaczki – późną wiosną i wczesną jesienią, dlatego że one mają wtedy najlepszy puch – wyjaśnia Teresa Bialucha z Mysłowickiego Ośrodka Kultury.

Na dziećkowickie wyszkubki pozyskano ponad 5 kg pierza od hodowcy gęsi z Lędzin.

– To pierze to jest z pierwszego podskubku, bo gęsi się podskubuje. Gęś jak jest do skubanio, to musiała mieć skrzydła założone na krziż. Puszczała pierwsze piórka i wtedy się gęsi podskubywało. Podskubywało się pod brzuchem, kwapu się nie darło i na wierchu, i kole skrzydeł, ale pod skrzydłami nigdy się nie skubało – wyjaśnia pani Helena.

Aby pierzyna była miękka i nic podczas snu nie kłuło, ważne jest dokładne oskubanie pierza.

– Są piórka, które się całe szkubie, a te drobniutkie to zazwyczaj się podskubuje. Przerywo się tak i zostawio się z tym małym kłączkiem. A te duże to trzeba całe oskubać, bo kłąki są twarde. No nie było niestety marketów, sztucznych kołder. Ino tak się szło ogrzoć, bo nie było takich luksusów, jak teraz – centralne czy coś – mówi pani Dorota.

W dziećkowickiej filii MOK-u, przy ogromnym stole zasypanym białym puchem, panie wraz z zespołem Dziećkowiczanki śpiewały lokalne przyśpiewki do akompaniamentu akordeonu. Nie brakowało też opowieści o utopku, które kiedyś spędzały sen z powiek najmłodszym.

– Trzy dziewczyny poszły do lasu na jagody. I jak zbierały, patrzą, a tam utoplec. Chodzi, taki mały. Jak zaczęły krzyczeć, tak uciekały, bo to rzeczywiście był utoplec. Moja siostra tez tam była i mówiła: „Jak my to widziały, to taki malutki, czerwony” – wspomina pani Krystyna.

– Na wsi była gospoda. No szynk czy gospoda. Tam szli bawić się, groł jakiś muzykant i tańcowali. I przyszedł taki elegancki karlus. Tak tańczył, ino że miał buty, a on miał kopytka, bo to był utopec. A po północy już się tracił i na drugi dzień szynkarz liczy piniondze, bo fundował gorzołka i wszystko. A tam patrzy – łuski. I godo: „Zaś ten pieron tu był”, że niby utopec. Płacił piniondzami, a potem te piniondze się w łuski rybie zamieniały – opowiada pani Dorota.

– A mnie babka opowiadała, jak godała o utopcach, że jak się jest dobrym człowiekiem, to ten utopek nic nie zrobi, ale jak mu zaleziesz za skóra, to broń cię Panie Boże. A poza tym żebych wiedziała, czy to jest utopek czy nie utopek, to godała, że jest mały, chodzi w kapeluszu, woda mu kapie z włosów i nie chodzi w strzewikach ino po bosoku. I po tym go było rozpoznać – informuje Monika Danecka.

Przy rozmowach, zabawie i wspaniałej atmosferze wyszkubki były kiedyś popularnym zajęciem na długie jesienne i zimowe wieczory. Po świetnie przyjętej pierwszej edycji w dziećkowickiej filii miejmy nadzieję, że zwyczaj ten na stałe wróci do Mysłowickiego Ośrodka Kultury. A wszystko po to, aby pamięć o nim nie zaginęła.