Z dnia na dzień ze składowiska niebezpiecznych odpadów w Brzezince ubywa piętrzących się mauserów i beczek. Ich usunięcie to zadanie trudne, kosztowne i ryzykowne, bo w pojemnikach zgodnie z przewidywaniami, już według pierwszych analiz, znajduje się pełen przekrój odpadów chemicznych, często niebezpiecznych.
– To są generalnie pozostałości poprzemysłowe. Materiały, które są rozpuszczalnikami, pochodne ropy i to nie takiej najprostszej, która znajduje się na każdej stacji benzynowej, tylko rzeczywiście jest to ciężka chemia. Mamy trochę odpadów pochodzących z produkcji amunicji, mamy bardzo dużo produktów farbiarskich, mamy bardzo dużo produktów z oczyszczania ziemi, mamy dużo kwasów – informuje Marek Różycki, z m/d/r/k Trusted Advisers Group, podwykonawcy odpowiadającego za wstępną analizę składowanych substancji i przygotowanie do transportu.
Przy pomocy specjalistycznych urządzeń określa się w przybliżeniu, jakiego rodzaju substancja znajduje się w danym pojemniku i czy może stanowić zagrożenie. Szczegółowe sprawdzenie wykonuje się później.
– Nasze zadanie polega przede wszystkim na tym, żeby zidentyfikować te zagrożenia, które są ostre, jak to mówi się w świecie chemicznym, czyli występują natychmiast, mogą natychmiast spowodować krzywdę. Później jest to przewiezione do laboratorium, gdzie już są podejmowane konkretne kroki, konkretne badania, żeby zadecydować, co z tym się dalej dzieje – dodaje Marek Różycki.
Beczki i mausery, czasem skorodowane i uszkodzone, były składowane bez planu na jakiekolwiek ich późniejsze wywiezienie. Samo ściąganie bezładnie ułożonych na sobie pojemników do transportu wiąże się z dużym ryzykiem.
– W kilku miejscach spotkaliśmy wręcz zaprogramowaną bombę. Czyli gdybyśmy jeszcze troszeczkę poczekali, mogłoby się okazać, że to się po prostu samo zapali. Musimy dziennie wymieniać stroje, wymieniać maski, bo okazuje się, że po jednym dniu pracy one są na tyle zniszczone na skutek ostrej chemii, że nie nadają się więcej do użycia. Jeżeliby doszło do pożaru, to prawdopodobnie taki pożar nie będzie gaszony przez 5 minut. On będzie gaszony bardzo długo, a jeszcze dodatkowo powstanie pogorzelisko, które też będzie reagowało. A zatem nie jest to na pewno woda, [cięcie] to są produkty, które zostały tutaj wysłane, ponieważ nikt inny nie chciał ich utylizować – podkreśla Marek Różycki.
Do końca maja codziennie ma wyjeżdżać stąd od 40 do 50 ton odpadów. Od czerwca 2 razy więcej.
– Oczywiście robimy to zgodnie z przepisami przy uwzględnieniu całej sytuacji [cięcie]. Staramy się zawsze sprawdzić wszystkie parametry fizykochemiczne, po to żeby mieć pewność, że to opakowanie może bezpiecznie dojechać do miejsca, w którym będzie poddane dalszym obróbkom – informuje Różycki.
Koszt wywozu całości oszacowano wstępnie na niebagatelne 94 mln zł. Ostateczny koszt wyliczony będzie jednak na podstawie finalnej informacji, jakie substancje i w jakiej ilości znajdowały się w wywożonych pojemnikach. Jak miasto kontroluje zgodność stanu faktycznego z przedstawionymi przez wykonawców dokumentami?
– Pracownicy firmy, która zajmuje się wywozem odpadów, codziennie przedstawiają nam raporty poszczególnych partii odpadów. Oprócz tego raportują również całą pracę tygodniowo. Oprócz raportów przedstawiana jest urzędnikom dokumentacja fotograficzna z pracy podczas ważenia. Ponadto niezapowiedziane kontrole są na miejscu pracowników urzędu miasta. Ponieważ to są materiały niebezpieczne, nie może dłużej przebywać osoba, która jest nieprzygotowana. Teren prac jest w całości monitorowany. Ponadto oprócz pracowników urzędu miasta na miejsce przyjeżdżają pracownicy straży miejskiej oraz straży pożarnej – mówi Anna Górny, rzecznik mysłowickiego magistratu.
Prace mają zakończyć się do 29 października. Śledztwo przeciwko członkom zorganizowanej grupy przestępczej, składującej niebezpieczne odpady w Brzezince prowadzi Prokuratura Regionalna w Katowicach.