fot. Once upon a hike

Przerwali studia prawnicze, przez pół roku ciężko pracowali w Londynie i miesiącami skrupulatnie planowali wyjazd, przygotowując się na każdą ewentualność. Wszystko po to, by spełnić marzenie i przejść jednym z najdłuższych – liczących ponad 4 tysiące kilometrów – szlaków trekkingowych Ameryki. Mysłowiczanka Kinga Rabęda wraz z chłopakiem Grzegorzem Zychem są najmłodszymi Polakami, którzy zdecydowali się zmierzyć z biegnącym wzdłuż Zachodniego Wybrzeża Pacific Crest Trail.

Z południa na północ przez trzy amerykańskie stany; Kalifornia, Oregon i Waszyngton. Pacific Crest Trail to jeden z najsłynniejszych i najdłuższych pieszych szlaków turystycznych Stanów Zjednoczonych. Aby go pokonać, trzeba maszerować przez około 5-6 miesięcy. Szlak, którego budowa trwała aż 25 lat i zakończyła się w 1993 roku, pokonało niespełna 5 tysięcy hikerów z całego świata.

Mysłowiczanka Kinga Rabenda oraz katowiczanin Grzegorz Zych są najmłodszymi Polakami, którzy podjęli się tego wyzwania.

„Pracowaliśmy tam pół roku. Ja w Starbucksie, Grześ w sklepie. Pracowaliśmy po 50 godzin tygodniowo, zęby tylko uzbierać jak najwięcej i być jak najbardziej niezależnym”.

Jedną z inspiracji do podjęcia próby przejścia górzystym szlakiem był film „Wild” z Reese Witherspoon, będący adaptacją bestsellera amerykańskiej dziennikarki Cheryl Strayed pt. „Dzika droga. Jak odnalazłam siebie”.

– Film stanowił tylko pewien ułąmek naszej inspiracji. Przede wszystkim od zawsze lubiliśmy podróżować i Europa powoli nam się kończyła. Dlatego postawiliśmy na USA. Film pokazał nam społeczność hikerow, cudowne widoki i przede wszystkim fakt istnienia szlaków takich jak PCT. Główną bohaterka filmu była osoba z problemami; zmagała się z trudną sytuacją rodzinną i z uzależnieniami, a mimo to dała radę. Można powiedzieć, ze Wild pokazał nam, ze można i nieważne jakie mamy przeszkody, jeśli tylko coś bardzo się chce – mówi Kinga Rabęda

Jednak by pokonać Pacific Crest Trail (PTC) nie wystarczy sama chęć. Kilka miesięcy spędzonych w trasie to trudne fizycznie, ale też obciążające finansowo przedsięwzięcie. Aby spełnić marzenie Kinga z Grzegorzem przerwali studia biorąc urlop dziekański i wyjechali do pracy w Londynie.

– Pracowaliśmy tam pół roku. Ja w Starbucksie, Grześ w sklepie. Pracowaliśmy po 50 godzin tygodniowo, zęby tylko uzbierać jak najwięcej i być jak najbardziej niezależnym. Bardzo pomogli nam tez rodzice – w Londynie mieszkaliśmy u taty Grzesia, dzięki czemu dużo oszczędziliśmy na mieszkaniu. Naszym głównym funduszem były wiec pieniądze zarobione w Wielkiej Brytanii, ale mimo to nasze rodziny bardzo nam pomogły. Bez nich nasza podróż byłaby dużo trudniejsza i na pewno mniej komfortowa – mówi hikerka z Mysłowic

Z głową pełną marzeń, po pierwszych, niespodziewanych przygodach związanych z wylotem do Stanów, ich wyprawa rozpoczęła się 2 kwietnia. Po dwóch miesiącach marszu para skończyła pierwszą z pięciu części podroży – Południową Kalifornię, pokonując tym samym 20% całego szlaku. Aktualnie przekraczają Kennedy Meadows – bramę do najpiękniejszej części szlaku – gór Sierra.

„Ludzie dowożą wodę często parędziesiąt kilometrów od swojego miejsca zamieszkania, zęby tylko hikerzy nie musieli dźwigać ze sobą 8 litrów. Najdłuższy tzw. dry stretch, czyli ilość mil bez wody, to ponad 40 mil, czyli 2 dni drogi”

Bilet powrotny do Polski z kanadyjskiego Vancouver mają już kupiony. Wylot zaplanowany jest na 16 września, tak więc by ukończyć szlak mają jeszcze 3,5 miesiąca. Codziennie pokonują około 35 – 40 kilometrów, tak by zdążyć przed tym terminem. Życie na szlaku to ciągłe niespodzianki. Przemierzając PCT nigdy nie wiadomo, co może Cię spotkać.

– Zaczęliśmy od 25 km dziennie i staraliśmy się powoli i systematycznie zwiększać dystans. Przy takiej wędrówce to bardzo ważne, bo nikt nie jest automatycznie gotowy na chodzenie 40 km dziennie. Wielu hikerów zaczęło za mocno i musiało zrezygnować z podroży z powodu kontuzji – wyjaśnia Kinga Rabęda

W ciągu 2 miesięcy marszu przez Kalifornię para musiała już 3 razy wymieniać buty. Wiatr zdążył już wygiąć stelaż ich namiotu, ponadto Grzesiowi urwał się pas piersiowy z plecaka.

– Ja mam milion pęcherzy na stopach, ale już się przyzwyczaiłam – przyznaje Kinga

„Zaczęliśmy od 25 km dziennie i staraliśmy się powoli i systematycznie zwiększać dystans. Przy takiej wędrówce to bardzo ważne, bo nikt nie jest automatycznie gotowy na chodzenie 40 km dziennie. Ja mam milion pęcherzy na stopach, ale już się przyzwyczaiłam.”

Mimo niespodziewanych problemów mogą na siebie liczyć. Od początku towarzyszy im Niemiec Danny, którego spotkali w USA jeszcze przed rozpoczęciem wędrówki. Jako że utrzymują to samo tempo, od 1,5-miesiąca maszerują we trójkę.

– Na PCT poznajemy ludzi z całego świata, ale przede wszystkich Amerykanów, można powiedzieć, że z ich najlepszej strony – otwartych, gotowych do pomocy. Ludzie dowożą wodę często parędziesiąt kilometrów od swojego miejsca zamieszkania, zęby tylko hikerzy nie musieli dźwigać ze sobą 8 litrów. Najdłuższy tzw. dry stretch, czyli ilość mil bez wody, to ponad 40 mil, czyli 2 dni drogi – wyjaśnia mysłowiczanka

Po co ten trud? Kilkadziesiąt kilometrów dziennie w upalnym słońcu, chłodne noce i silne podmuchy wiatru? Dlaczego warto wędrować to w górę, to w dół przez skalne ścieżki?

– Dla nas wyprawa przez PCT to przede wszystkim przygoda i sprawdzenie siebie, odpoczynek od długich studiów – mówi Kinga.

Swoimi przygodami, w miarę możliwości dostępu do sieci, para dzieli się w mediach społecznościach. Ich przygody można śledzić na fanpage’u: Once_upon_a_hike