W środowe popołudnie 16 września zapaliło się składowisko odpadów przy ul. Radocha w Sosnowcu, tuż przy granicy z Mysłowicami. Nasi sąsiedzi podobnie jak my borykają się z problemem nielegalnego składowania nieznanych substancji przez prywatnego przedsiębiorcę na wydzierżawionym mu terenie. W Sosnowcu doszło do pożaru. Czy Mysłowice mają się czego bać?
– Pożar w Sosnowcu ukazał ogrom niebezpieczeństw, jakie czyhają na nas, jeżeli chodzi o złożone odpady niebezpieczne na Brzezince. W tej chwili jest ogłoszony dialog konkurencyjny, czekamy na firmy, które zgłoszą się do wywozu odpadów z Mysłowic – informuje Dariusz Wójtowicz, prezydent Mysłowic.
Ministerstwo Klimatu i Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska zobowiązały się dofinansować usunięcie odpadów z terenu naszego miasta kwotą 60 mln zł. Kolejnych 20 mln zł możemy pozyskać z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach. Koszt całej operacji to ok. 120 mln zł, dlatego miasto musiałoby wyłożyć 40 mln zł z własnej kieszeni.
– Niestety, tych pieniędzy nie mamy, nie ma możliwości, żeby takie środki zgromadzić, więc zwróciliśmy się o pomoc do rządu i czekamy teraz na decyzję rady ministrów – dodaje Dariusz Wójtowicz.
Na sosnowieckim składowisku znajduje się ok. tysiąca ton nielegalnie gromadzonych substancji. Przy ul. Brzezińskiej w Mysłowicach jest ich 8 razy więcej. Mierzymy się więc z problemem na dużo większą skalę. Procedury, by pozbyć się niebezpiecznych substancji, przeciągają się, dlatego miasto stara się doraźnie w miarę swoich możliwości zapobiec zagrożeniu.
– Są podnoszone płoty od strony ul. Dworcowej, jest monitoring wizyjny montowany w tym miejscu – mówi Dariusz Wójtowicz.
W rejonie ul. Dworcowej i Brzezińskiej służby mundurowe prowadzą też wzmożone patrole. W czwartek rano strażnicy miejscy zauważyli, że z jednej z plastikowych beczek na składowisku unosi się dym.
– Aby dokładnie rozpoznać, z jakim rodzajem zagrożenia chemicznego mamy do czynienia, potrzebne było zadysponowanie samochodu rozpoznania chemicznego, który po przybyciu na miejsce poddał zawartość tej beczki analizie. Ustalono, że jest to prawdopodobnie chlorowodorek aminy, który wchodzi w reakcję z wodą. Prawdopodobnie ten pojemnik uległ rozszczelnieniu, woda dostała się do środka i zaczął on reagować z tą wodą – tłumaczy mł. bryg. Wojciech Chojnowski, oficer prasowy Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Mysłowicach.
Strażacy zneutralizowali ten i kolejne znalezione wycieki, ale tak naprawdę ani w Sosnowcu, ani w Mysłowicach nie wiadomo, jakie substancje znajdują się w pojemnikach. Miejskie służby mają jednak opracowany plan działania na ten najczarniejszy scenariusz.
– Tam został stworzony plan ewakuacji, który zakłada, że służby przez megafony nadawałyby komunikaty o tym, jak mają się zachować mieszkańcy danej dzielnicy, czyli o pozostaniu w domach, zamknięciu okien i stosowaniu się po prostu do komunikatów głosowych – mówi Sandra Jędrzejas, naczelnik Wydziału Bezpieczeństwa i Reagowania Kryzysowego Urzędu Miasta w Mysłowicach.
Mysłowice są w trakcie pozyskiwania środków i wyłaniania w dialogu konkurencyjnym firmy, która pomoże nam pozbyć się odpadów. Sosnowiec ma tę drogę jeszcze przed sobą, ale miast borykających się z takim problemem jest w Polsce więcej. W wielu miejscach środowe wydarzenia z Sosnowca z pewnością staną się impulsem, by zacząć działać i ukrócić ten przestępczy proceder.