Pożar i walące się ściany budynku na terenie byłej kopalni Mysłowice. Poszkodowani z poparzeniami, uwięzieni w pomieszczeniach, do których nie ma dostępu. Ten czarny scenariusz to na szczęście tylko ćwiczenia mysłowickich służb ratowniczych, które odbyły się dziś w opuszczonym obiekcie zakładowej straży pożarnej przy ul. Bytomskiej.

– Scenariusz ćwiczeń zakłada wybuch w budynku, który tu Państwo widzą za mną. W wyniku tego wybuchu ulega zawaleniu frontowa część budynku i następnie w części budynku wybucha pożar. Mamy do czynienia z dużą ilością poszkodowanych, jest to 15 osób – wyjaśnia kpt. Tomasz Chlebowski z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Mysłowicach.

W role ofiar katastrofy budowlanej wcielili się uczniowie klasy o profilu policyjno-prawnym z II Liceum Ogólnokształcącego. Zadaniem strażaków było nie tylko ugaszenie pożaru, ewakuacja poszkodowanych, ale także triage.

– Jest to zdarzenie masowe, w którym ilość poszkodowanych przekracza nasze zdolności do udzielenia im natychmiastowej pomocy. Wtedy strażacy zobowiązani są wykonać tzw. triage. Inaczej mówiąc, jest to segregacja poszkodowanych pod kątem pierwszeństwa w udzielaniu im pierwszej, kwalifikowanej pomocy – tłumaczy kpt. Chlebowski.

Co ciekawe, poszkodowani „segregowani” są przy pomocy specjalnych, kolorowych płacht. Na czerwonych znajdują się ci, którzy ratunku potrzebują najpilniej, na żółtych ci, którzy mogą na pomoc jeszcze poczekać. Płachty zielone są zarezerwowane dla osób, które potrafią się poruszać o własnych siłach. Co jeszcze zakładały dzisiejsze ćwiczenia?

– Jedna osoba będzie uwięziona w pomieszczeniu bez możliwości ewakuacji i tam strażacy będą musieli wykonać przebicie przez ścianę, w środku, w budynku, aby móc tę osobę ewakuować na zewnątrz – mówi kpt. Tomasz Chlebowski.

Strażacy musieli również poradzić sobie z wydobyciem manekina przygniecionego jednym z elementów konstrukcyjnych budynku. Pomógł im w tym specjalistyczny sprzęt hydrauliczny. Ćwiczenia były też doskonałą okazją, by sprawdzić współdziałanie strażaków m.in. z policją i Miejskim Centrum Zarządzania Kryzysowego czy organizację łączności. Na koniec do akcji wkroczył pies poszukiwawczo-ratowniczy.

– Strażacy nie znali dokładnie scenariusza i nie wiedzą, ile jest osób poszkodowanych, jakie są obrażenia i co mają robić, czyli jest to po prostu symulacja rzeczywistości prawdziwych katastrof – podkreśla kpt. Chlebowski.

Żeby wiedzieć, jak postępować w sytuacji prawdziwego zagrożenia, służby ratunkowe muszą trenować. Zorganizowane ćwiczenia w terenie, takie jak te dzisiejsze, strażacy odbywają średnio raz na pół roku.