Pomysłowych mysłowiczanek, które prowadzą swoje biznesy, jest w naszym mieście więcej. Tym razem przedstawiamy Sabinę Rotowską-Śpiewak, Annę Derę oraz Anetę Mazur. Młode kobiety rozwijają swoje firmy przez internet. Czy jest łatwiej? Jak dotrzeć do szerszego grona odbiorców?
Artystyczna dusza
Zapewne nie raz słyszeliście o Sabinie Rotowskiej-Śpiewak, która prowadzi w naszym mieście kreatywne warsztaty, pisała artykuły o historii Mysłowic m.in. dla „Gazety Mysłowickiej”, a także założyła klub czytelniczy. Młoda kobieta wciąż się rozwija i tworzy ciekawe projekty.
– Prowadzę studio kreatywne Fiou Fiou, w ramach którego zajmuję się przede wszystkim fotografią: łapię w kadry wyjątkowe momenty i historie (śluby, urodziny czy oświadczyny). Wykonuję również sesje biznesowe i fotografie produktowe. Poza tym tworzę grafiki i ilustracje oraz prowadzę artystyczne warsztaty, na których można m.in. poznać malarskie techniki i zgłębić tajniki haftu – wylicza Sabina Rotowska-Śpiewak.
A jak się to wszystko zaczęło?
– Artystyczne ścieżki od zawsze były mi bliskie i stanowiły stały element mojego życia. Z wykształcenia jestem grafikiem i historykiem sztuki, co dało mi twórcze zaplecze. Fotografią na poważnie zajmuję się od sześciu lat, choć przygoda z aparatem z pewnością zaczęła się dużo, dużo wcześniej, podobnie jak malowanie różnymi technikami. Kilka lat temu nieśmiało odważyłam się pokazać kilka zdjęć i prac na moich profilach na Instagramie oraz Facebooku. Byłam ogromnie zaskoczona tak dużym i pozytywnym odzewem. Nie ukrywam, że to stało się największą motywacją do dalszego działania. Wówczas spontanicznie wymyśliłam nazwę Fiou Fiou i od tej pory zaczęłam działać pod tym szyldem. Nie ukrywam jednak, że na co dzień pracuję na etacie, ale po ośmiu godzinach pracy całkowicie poświęcam się wszelkim działaniom związanym z Fiou Fiou – opowiada Sabina.
Na Facebooku obserwuje ją ok. 300 osób, na Instagramie ponad 700. Czy warto rozwijać firmę również w mediach społecznościowych?
– Internet, działania na różnych kanałach social media czy prowadzenie własnej strony internetowej to na pewno czasochłonne zajęcia. Potrzeba dużo determinacji i cierpliwości. To po prostu ciężka praca. Początki, jak w każdej dziedzinie, nie są łatwe, ale z czasem zauważamy, że nasza praca ma sens. Ja, przede wszystkim dzięki Instagramowi, poznałam mnóstwo fantastycznych i kreatywnych osób. Co więcej, dla mnie jest to nieskończone źródło inspiracji i motywacji do dalszego działania oraz rozwoju – mówi autorka bloga www.fioufiou.pl.
Skandynawia w Mysłowicach
Kolejną perełką w naszym mieście jest Retro Home, czyli pracownia Anny Dery, która tworzy piękne, unikatowe rzeczy z duszą. Znajdziecie tam różne dekoracje dla dzieci wykonane z rozmaitych tkanin, np. tipi, kocyki, pościele, rożki czy kokony, a także torebki, worki i saszetki na drobiazgi. Właścicielka sklepu zajmuje się również scrapbookingiem, tworząc kartki okolicznościowe, albumy, explodingboksy i wiele innych rzeczy z papieru. W ramach nowego hobby wykonuje biosfery i lasy w szkle.
– Moja przygoda z szyciem zaczęła się od książki „Tilda” Tonie Finnanger i zobaczeniu w niej prześlicznych królików i aniołów. Któż nie zna skandynawskich dekoracji? Zauroczona pięknymi rzeczami postanowiłam, że nauczę się szyć na maszynie, żeby tworzyć takie cuda. Pasja do szycia przerodziła się w firmę. Dzięki dotacji z urzędu pracy mogłam zainwestować w maszyny do szycia – wspomina Anna Dera.
Jej marzenia udało się przekształcić w prawdziwą firmę, ale nie od razu było tak kolorowo.
– Początki prowadzenia własnej firmy nigdy nie są łatwe, bo nagle trzeba być przedsiębiorcą, wykonawcą, spedytorem, fotografem i wszystkiego trzeba się nauczyć. Ale daje to wielką satysfakcję, gdy klient jest zadowolony z zamówionej rzeczy – mówi Ania, której pracownię na Facebooku obserwuje ponad 2 tys. osób. – Początki zawsze bywają trudne w biznesie online, mija trochę czasu, nim klienci nas poznają, ale w Mysłowicach mam rzesze stałych, powracających klientów. Z roku na rok jest łatwiej, jest się bardziej rozpoznawalnym. Mysłowiczanie bardzo lubią rękodzieło, a gdy jest jeszcze indywidualnie dla nich zrobione, to doceniają to. Pomysłów do zrealizowania mam dużo, tak że tylko tworzyć! – dodaje.
Ku pokrzepieniu serc
Pisząc o odważnych mysłowiczankach, trzeba przede wszystkim wspomnieć o Jednookiej Wojowniczce, dla której los nie był zbyt łaskawy, ale jak mówi przysłowie „Co nas nie zabije, to nas wzmocni”.
W wieku sześciu lat Aneta Mazur uległa wypadkowi, w wyniku którego straciła jedno oko i stała się osobą niepełnosprawną. Jednak nie poddała się i nie poprzestała na zwykłym życiu. Najpierw opisała całą swoją historię w książce.
– Do jej napisania zainspirowała mnie Kasia, mama Michałka, który po wygranej walce z siatkówczakiem nosi epiprotezę oka. Ilość pytań, które zadała mi Kasia, zasypała mnie jak lawina i zastanawiałam się nad odpowiedziami. Dlaczego? Dlatego, że dla mnie to codzienne i proste rzeczy. Nie miałam pojęcia, że mogą być one tak ważne. Edukacja rodziców dzieci jednoocznych w naszym kraju jest na minimalnym poziomie, aczkolwiek wzrasta ona z roku na rok, bo takich przypadków pojawia się coraz więcej – wyjaśnia Aneta.
Młoda mysłowiczanka nie miała żadnego doświadczenia w tworzeniu książek, a jednak udało się. W dodatku „Jednooką wojowniczkę” przeczytało bardzo dużo osób.
– Wydanie książki nie było trudnym zadaniem. Ukazała się ona w wydawnictwie Ridero. Projekt okładki, układ tekstu i inne zmiany odbywały się online, więc to duże ułatwienie. Resztę poprawek można było załatwić przez telefon. Wydałam książkę, nie wychodząc z domu i nie mając pojęcia, jak się to robi – zdradza autorka.
Później powstał projekt „Tour of School”, którego celem jest pokazanie dzieciom i młodzieży, jak zaakceptować siebie, a także innych. Dzięki swojemu doświadczeniu Aneta wspiera osoby, które nie radzą sobie w podobnych sytuacjach.
– Na zajęciach przedstawiam krótką, siedmioslajdową prezentację, a podczas niej opowiadam swoją historię związaną z samoakceptacją. Następnie przechodzę do przedstawienia trzech osób, które według mnie są godne naśladowania w tej kwestii. A są to: Nick Vujicic, Madeline Stuart i Łukasz Krasoń – mówi autorka strony www.jednookawojowniczka.pl.
Czy spotkania z uczniami są łatwe?
– Młodzież jest naprawdę wspaniała, ale jest kilka warunków. Trzeba mieć tzw. przebicie, które ja mam. Skupić jej uwagę i mówić jej językiem. Reakcje są różne: przez zaskoczenie, litość, czasem aż do łez. Widzę zmiany w ich oczach. Piękne momenty to te, w których podchodzą do mnie dziewczyny i chcą się po prostu przytulić, a najpiękniejsze słowa, jakie usłyszałam od jednej z nich, to „Dobrze, że daje nam pani nadzieję” – wspomina Aneta.
Następne szkoły, które odwiedzi nasza wojowniczka, tym razem z projektem „Exit Tour Polska”, znajdują się w Jaworznie.
Tekst: Aleksandra Klimek