Sprawę poniedziałkowej katastrofy w kopalni Mysłowice-Wesoła bada prokuratura oraz Wyższy Urząd Górniczy. Prokuratorzy już przeprowadzili pierwsze przesłuchania osób, które w poniedziałek pracowały na kopalni. Są wśród nich górnicy, którym nic się nie stało oraz lżej ranni w wypadku.
Podczas porannej konferencji (środa 9 października) prasowej dziennikarze pytali inżyniera Grzegorza Standziaka o to, co już w piątek działo się na kopalni. Górnicy którzy boją się ujawnić swoją tożsamość oraz rodziny poszkodowanych mówią, że już wtedy doszło tam do pożaru i panowały wysokie stężenia metanu przekraczające normy.

– Nie można tak powiedzieć, że górnicy zostali wysłani na pewną śmierć. Metan na kopalni występuje wszędzie. Gdyby stężenia przekraczały dopuszczalne wartości od razu pojawiają się alarmy. Nie ma takiej możliwości, że ktoś widzi alarm i nie reaguje. – mówi inżynier Grzegorz Standziak.

Ściana, na której doszło do tragedii jest zaliczana do czwartej kategorii zagrożenia metanowego. Była mocno oczujnikowana i mocno zabezpieczona – zapewniał dziennikarzy Standziak.

– Kilka lat temu na Halembie też doszło do tragicznego zdarzenia, ale tam wybuch metanu przeniósł się bardzo daleko poza rejon. U nas wybuch ograniczył się do miejsca, w którym zaistniał. Zadziałały wszystkie nasze zabezpieczenia, zapory przeciwwybuchowe. To nie jest tak, że posyłamy ludzi na śmierć. Zresztą Ci ludzie to nie są marionetki, mają świadomość gdzie idą, gdzie pracują. Wszyscy wiedzą, że ta praca jest ciężka, mam nadzieję, że więcej osób się o tym teraz dowie. Proszę państwa, są sztormy toną statki, spadają samoloty, mimo to korzystamy z transportu morskiego i lotniczego. My musimy pracować, a nad zagrożeniami staramy się panować. – mówi Standziak.

{mp4remote}/images/itvm/2014/10/standziak.mp4{/mp4remote}